To już tradycja, że latem odwiedzam Zempleński Festiwal. Kolejny raz miejscem spotkania jest zaprzyjaźniony ośrodek Smaragdvölgy. Dawniej festiwale odbywały się w różnych miejscach, ale kiedy pierwszy raz zobaczyliśmy Smaragdvölgy – pokochaliśmy to miejsce. Warunki nie są może luksusowe, ale trudno o lepszą bazę wypadową. Kto był – ten wie. Plan B można zrealizować tuż obok ośrodka. Od lasu dzieli nas nie więcej niż 150 m. Da się przejść nawet na czworakach. Temperatury w dzień są wysokie, w nocy spadają; słońce mocno praży, jednak najbardziej dają się we znaki komary. Są w tym roku wyjątkowo agresywne i niespotykanie liczne. Węgrzy też nie pamiętają takich komarów. Całe towarzystwo wciąż się klepie i drapie.
W piątek zwiedzaliśmy wioskę i oczywiście lasy. Wbrew zapowiedziom, wielu wynalazków nie ma. Za to grzybów koszykowych trochę jest. Dla równowagi jest też sporo muchomorów zielonawych. Niektóre piękne. Wystawa już jest wyczuwalna z kilkudziesięciu metrów. Wiecie jak wygląda i pachnie wystawa po dwóch dniach. Tu leciutko wieje, ale za to jest bardzo ciepło. Część grzybów oczywiście została wymieniona, ale leży kilka pojedynczych okazów (jeden z nich został znaleziony już w stanie zejściowym), których nie było czym zastąpić. Podmuchy wiatru nieco przeszkadzają, bo wyschnięte maleństwa fruwają po okolicy, tajemniczo przenoszą się na sąsiednie tacki, albo lądują na trawie. Cyklicznie zbieramy też etykiety. Jest wesoło.
Najbardziej wszystkich cieszy fakt, że do stawków wróciła woda. W zeszłym roku była tylko w jednym; w drugim na wyspę wchodziło się suchą nogą i to wcale nie po mostku. W najniższym punkcie była kałuża i trochę błota. Okropnie to wyglądało. Po raz pierwszy od sześciu lat woda się przelewa przez przepust. Oby tak zostało.
W piątek wieczorem tradycyjnie odwiedziła nas ekipa z Zempleńskiej TV. Miałam zaszczyt powiedzieć kilka słów do kamery i mikrofonu. Wspomniałam o dziesięcioleciu stowarzyszenia, ale nie wiem co puszczą na antenie, bo zawsze nagrywają sporo, a idzie krótka migawka.
Sobotnie wyprawy wróciły z pustymi koszykami. Narzekali na suszę. Dwa dni wystarczyły, żeby lasy wyschły. Grzybowy „konkurs piękności” dość długo wydawał się być zagrożony. Nie było zgłoszeń. W tym roku można było zgłaszać tylko grzyby, które w nazwie zawierały zwierzę. Na szczęście uczestnicy wykazali się pomysłowością i konkurs był ciekawy. Wyróżnione zostały również kreatywne nazwy (jak np. drobnołuszczak niedźwiedziobrązowy, albo podgrzybek kanarkowożółty).
Część merytoryczna (poza wystawą, oznaczaniem, dyskusjami z fachowcami) obejmowała 6 prezentacji. Dokonaliśmy też wyboru gatunków nominowanych na grzyba roku 2021. Przeszło 6 gatunków, jeszcze będą głosowane w czasie innych zgrupowań, na końcu komisja policzy wszystkie głosy i jeden gatunek wygra. Stawiam na żyłkowca pomarańczowego (Rhodotus palmatus) – był wysoko w rankingu.
Co jeszcze dodać? W wolnych chwilach rozmawialiśmy o wszystkim, wspominaliśmy minione festiwale, degustowaliśmy najprzeróżniejsze domowe wyroby, wymienialiśmy się przepisami na różne (nie tylko grzybowe) smakołyki, robiliśmy sobie nawzajem drobne psikusy i oczywiście odpoczywaliśmy na całego. Tak czy inaczej – spotkanie udane. Kto żałuje, że nie był, ma szanse poprawy w przyszłym roku.
Zapraszam do galerii