Decyzja o wyjeżdzie rodziła się w bólach. Jechać, nie jechać…? Moja skołatana dusza rwała się do przeżycia kolejnej przygody. Dzielnie walczyła z zawodzącym mnie ostatnio, beznadziejnym, pokazującym mi ogromną figę, ciałem.
I nie muszę chyba dodawać, kto odniósł zwycięstwo. Kolejne!!!
Baśka, dziękuję Ci, bo po każdej rozmowie z Tobą, czułam przypływ sił.
Twoje „damy radę” – działa.
Tym razem dojechałam do Skawiny i zostawiłam swojego żelaznego, już niestety nie rumaka, na gościnnym podwórku Waldka.
Tam zostałam przejęta przez radosną, jak zwykle, Baśkę oraz towarzyszącą Jej Bubu i pomknęłyśmy do przodu.
Podróż, przy snującej różne opowieści Baśce, minęła super.
Całą drogę rozglądałam się w poszukiwaniu śniegu. Nic!!!
Powoli godziłam się z myślą, że kuligu nie będzie. Wprawdzie w miarę jak zbliżałyśmy się do naszego ośrodka,
nieśmiało pokazywały się zaśnieżone polanki ale, na moje oko, było tego stanowczo za mało.
Gdy jednak Baśka wyprowadziła swój samochód pod ośrodek, pokonując strome, oblodzone wzniesienie, oczom moim ukazał się całkiem inny świat.
Ludzie! Tu jest zima!!! Witaj śniegu!
Wciąż jednak ze sceptycyzmem myślałam o kuligu i moje zdziwienie wywoływał spokój gospodarzy, którzy z optymizmem, patrzyli na nasze przedsięwzięcie.
Pierwszy dzień upłynął nam na powitaniach, cmokach, wzajemnym poznawaniu się.
To znaczy ja poznawałam nowe koleżanki i kolegów, bo reszta towarzystwa znała się już dobrze.
Chętnie jednak przyjęli do swojego grona taką kruszynkę jak ja. Problem tylko w tym, że ja się trochę wolno oswajam. Próbowali jednak wszystkiego z dobrym skutkiem, bo stopniowo mogłam już jeść z ręki, podawać łapę, nie gryzłam a nawet pokazywałam w uśmiechu swoje uzębienie. Jednym słowem, gdybym miała, to radośnie bym machała ogonem na ich widok.
A teraz, jak to opisuję, to czuję się jeszcze bardziej oswojona.
Tego dnia zaliczyłyśmy z Baśką całkiem długi spacer, a we mnie serce rosło bo gospodyni zapewniła, że kulig się odbędzie. Trzeba tylko będzie przejść kawałeczek lasem, do zaśnieżonego miejsca i tam będą już na nas czekały koniki.
Towarzystwo wreszcie się zjechało.
Spędziliśmy uroczy wieczór, racząc się pysznym, powitalnym żurkiem.
A potem już miłe, wesołe rozmowy w towarzystwie zakręconych, grzybniętych, przesympatycznych ludzi.
I w końcu nadszedł dzień drugi. Dzień kuligu!
Czy znacie widok konia grającego na chrapach i z niecierpliwością drapiącego kopytem ziemię?
Tak właśnie czułam się ja, oczekując na ten moment.
Jeszcze tylko śniadanie, spacer, obiad. Kulig miał się rozpocząć o godz. 15-tej.
Oczekiwanie nie dłużyło się gdyż ludzie super i humory super.
W tym dniu dojechali do nas: Waldek z synem, Sebastian z córką, Ewa z Ryskiem i Anną Marią, która w swojej czapeczce, wyglądała jak Pippi Langstrumpf.
Największą jednak radość sprawiła swoim przyjazdem Mela, przemiła osoba, którą miałam okazję poznać w realu.
No i w końcu nadeszła tak oczekiwana przeze mnie chwila.
Zbiórka przed ośrodkiem, radosne twarze, lekkie podniecenie i cała grupa maszeruje przez las na spotkanie z konikami, zaprzężonymi do czterech sań. Dowodziło nimi czterech rasowych górali.
Przez moment nie mogłam się zdecydować – sanie czy kozioł…?
Jak zwykle jednak, mając wielką chęć przeżycia czegoś mocniejszego, wybrałam kozła.
Tym bardziej, że siedzący na kożle góral, z rozbrajającą miną mówił: „siadajciez panicko, nie ceba się bać, jakby co, to będę panicke cymoł”.
Kto wie, może własnie perspektywa tego „cymania” przesądziła o wszystkim?
Nasz koń miał na imię Basia. Piękny koń. Słuchał swojego pana a ten cicho wydawał mu polecenia. Mógł to robić cicho bo, jak się dowiedziałam, Basia ma bardzo dobry słuch i wzrok.
Okazało się także, że jest towarzyska i wszystkiego ciekawa, gdyż co chwilę wkładała swój łeb do sań jadących przed nami, powodując tym spore zamieszanie.
No i wio! Kulig ruszył! I tak jak w piosence Skaldów „z kopyta kulig rwie”.
Serce podchodzi mi do gardła, gdy zbliżamy się do krawędzi drogi, za którą już tylko przepaść (z kozła wszystko wygląda inaczej).
A góral cicho: „wolno Basia” i do mnie: „spokojnie panicko, nie bójta się, jakby co, to upadnie panicka na mnie”.
Brzmiało to dosyć obiecująco, ale wcale nie byłam pewna, czy tego chcę. 🙂
Gdy przejechaliśmy wyznaczoną trasę czekało nas ognisko, kiełbaski na patyku i grzane wino.
Czy możne chcieć czegoś więcej?
Potem droga powrotna, już po ciemku, z pochodniami.
Jeszcze tylko życzę „swojemu” góralowi szczęśliwego Nowego Roku, dziękuję za wszystko, podaję mu na pożegnanie swoją małą dłoń, którą on pewnie ściska w swojej wypracowanej dłoni. Nieśmiały trzepot rzęs z mojej strony i uroczy uśmiech górala z drugiej 😉
Było super. Teraz powrót do ośrodka, rozgrzewający bigos (broń Boże coś innego ;D) i miłego spotkania ciąg dalszy czyli „tańce, hulanki, swawole”.
W dniu trzecim odjechali: Mela, Ewa, Anna Maria, Rysiek, Waldek i Sebastian z młodzieżą.
Z Waldkiem i Sebastianem zaliczyliśmy w tym dniu długi, wspaniały spacer.
A ja już wiem jak wygląda jeleniak, Hygrophorus, Psathyrella, Cordyceps 😉 😀
I kolejny wieczór. Ubawiliśmy się wspaniale, grając w kalambury. Jedna osoba musiała pokazać, bez słów, ruchami ciała i mimiką hasło, którym było przysłowie, powiedzenie, tytuł filmu itp. Aż huczało od naszego śmiechu.
Dołączyła do nas grupa młodych ludzi, którzy także odpoczywali w tym ośrodku.
Gwoździem tego wieczoru było jednak wspólne obchodzenie z Anią i Mirkiem 24 rocznicy ich ślubu.
Był tort, był szampan, było sto lat, było gorzko, gorzko, serdeczne życzenia i uściski.
Dzisiaj nadszedł dzień powrotu do domu.
Jako że Baśka była organizatorem całej wyprawy, wyjechałyśmy z ośrodka ostatnie, po załatwieniu wszystkich spraw z gospodarzami.
Tak wyglądał kulig, widziany moimi oczami.
Dziękuję Waldkowi, Meli, Ewie, Ryśkowi, Annie Marii, Sebastianowi, Andrzejowi K i Gosi, Ani i Mirkowi, Andrzejowi i Bogusi, Hance i Bożence (kolejność przypadkowa), za miło spędzony czas. Byliście super! 🙂
Dziękuję Ci Baśka za wspaniałą organizację wyprawy, za nienachalne czuwanie nad wszystkimi i wszystkim, za dzielenie sie z nami swoją wesołością i poczuciem humoru. 🙂
Pozdrawiam serdecznie Lenkę, Bubu, Natalkę, Agatę i Michała. 🙂
EWAR