Z kwatery w Muszynce byliśmy zadowoleni, czuliśmy się tam znakomicie, trochę już poprzednio przeszperaliśmy okolicę, wobec tego postanowiliśmy skorzystać z obiektu i tym razem. Do granicy blisko, w pobliżu kilka interesujących miejsc było więc kilka planów B. Na szczęście nie trzeba było z nich korzystać, bo pogoda dopisała znakomicie, a i grzyby dopisały. Jak to mówią, szału nie było i trzeba było przeczesać kilka miejsc, żeby pstryknąć kilka zdjęć.
Tradycyjnie już, zjechaliśmy się w piątek wieczorem. Przemeblowaliśmy odrobinę chałupę (no, może trochę przesadziłam z tym przemeblowaniem, przestawiliśmy stół i kilka krzeseł z jadalni do kuchni), dzięki czemu wszyscy swobodnie mogliśmy siedzieć w pobliżu lodówki i innych sprzętów pomocnych przy korzystaniu z dóbr kultury kulinarnej. Mówiąc wprost, ulokowaliśmy się bardzo wygodnie. O łakocie zadbali tym razem E. R. A. Własne wyroby – wypieki jak chleby, ciasta i pasztet, tak samo jak domowe nalewki – zrobiły furorę. Pogwarzyliśmy o wszystkim, pożartowaliśmy, pośmialiśmy, spróbowaliśmy wszystkiego, w końcu dobrze po północy poszliśmy spać.
Rano najpierw zwiedziliśmy mofety, a potem, kiedy już rosa obeschła odwiedziliśmy kilka miejsc na Słowacji. Znaleźliśmy kilka czarek, smardzówki czeskie, naparstniczki stożkowate, smardze stożkowate, piestrzenice olbrzymie i kasztanowate.
Po wyprawie pokrzepiliśmy się zaserwowanym przez Ewę i Annę obiadem. Zupa grzybowa była doskonała, a i drugie danie zacne. Poobiednią ociężałość przetrwaliśmy przy kawie czy innych napojach „energetyzujących”. Niektórzy ucięli sobie drzemkę. Po tej sjeście przespacerowaliśmy się w górę potoczku przepływającego koło domu. Mimo, że rzeczka maleńka, po prostu górski potok – osiedliły się na niej bobry. Zwierzaka nie udało się nam zobaczyć, ale podziwialiśmy wzniesione przez nie konstrukcje. Aż trudno uwierzyć, że takie małe zwierzątka potrafią postawić takie stabilne tamy. Konstrukcje są na tyle mocne, że potraktowaliśmy je jak mostki. Całkiem swobodnie można było przejść na drugą stronę rzeczki po bobrzej tamie jak po moście. Zadziwiające, co te małe spryciule potrafią zdziałać.
W niedzielę rano rozjechaliśmy się do domów. Podróże, w zależności od trasy różnie trwały. My z Melą wróciłyśmy dopiero wieczorem, bo wstąpiłyśmy do Wysowej i chwilę tam zabawiłyśmy. Ekipa ze Starego Domu Zdrojowego nieustannie myśli o nadchodzącym Święcie Rydza. Przygotowania trwają. Dziewczyny przechodzą od snucia planów do wyboru konkretów i ich realizacji.
Podsumowując – ten rok nie jest tak obfity w workowce jak poprzedni. Poprzedni był chyba wyjątkowy pod tym względem. W lasach i zaroślach nadrzecznych jest sucho. Warunki dla grzybów są więc trudne. Jeżeli nie popada solidnie nie będzie można liczyć na wiele gatunków. Ale tak to już jest. Grzyby rosną kiedy im pasuje.
Baśka