Soczewka.Ta mazowiecka wioska zagościła w mojej pamięci na zawsze.
I to nie ze wzlędu na grzyby ale fakt, że właśnie tutaj poznałam w realu moich nowych kolegów.
Boże! Jak ja się bałam tego spotkania.
W Krakowie powitała mnie Baśka, z którą miałam szczęśliwie dojechać do celu. I dojechałam.
Baśka to osoba, która usuwa wszelkie bariery między ludżmi. Roztacza wokół siebie przyjazną aurę i sprawia, że człowiek czuje się normalnie.
Na miejscu poznaję pozostałych uczestników naszego spotkania.
Pełną spokoju i ciepła Ronkę, Goschę - wesołego rozrabiakę, serdeczną i miłą Bożenkę- ozdobę Rodziny i nieco póżniej Konwalię, nazwaną tak chyba ze względu na kruchość, delikatność i przecudny uśmiech.
Męska część towarzystwa to Pan K - duża dawka przyjaznych i serdecznych zachowań, Andrzej - stojący na czele Rodziny, specjalista od pełnego finezji dowcipu, ze śmiejącymi oczyma, Piotr - oaza spokoju z nieśmiałym spojrzeniem oraz bracia Hudy i Tomek - pełni delikatności, z dużym poczuciem humoru i rozczulającym mnie chłopięcym urokiem.
Wkrótce okazalo się, że moje strachy i obawy nie miały sensu. Wszyscy sprawili, że spędziłam w Soczewce prawie trzy wspaniałe dni.
W piątek przyjechałyśmy na miejsce ok. godz. 20.00. Kiełbaskami i karczkiem z grilla powitali nas: Pan K, Andrzej, Piotr, Ronka, Bożenka i Goscha.
Potem dojechała Konwalia z Hudym i Tomkiem. Razem z nimi przyjechała kotka o imieniu Perła, nazwana tak na cześć piwa o takiej właśnie nazwie.
Każdy chciał się przywitać z maleństwem, achnąć i ochnąć nad jego urodą. I tylko nie wiem dlaczego wydawało mi się, że przerażony kot zaraz zamieni się w lwa i rzuci się na swoich oprawców.
W końcu maleństwo poszło spać a my, do póżna w nocy, toczyliśmy miłe rozmowy przy grillu, napoju grzybiarza i szumie puszczy.
I wydawać by się mogło, że rano nikt nie wstanie.
Ale gdzie tam! Skoro świt, przy za wąskim stole skupiła się cała grzybowa brać, by po szybkim śniadaniu i kawusi wyruszyć na poszukiwanie grzybasów. Tych na wystawę, do zjedzenia i tych do uwiecznienia na zdjęciach.
Co ciekawe jednak - zero rywalizacji. Co chwilę przystawalismy w grupkach, żeby porozmawiać, pokazać ciekawy okaz i pożartować.
Niespotykana atmosfera! Całe grzybobranie wyglądało jak spotkanie przyjaciół, ale toczące się nie przy stole, a w cudownym otoczeniu lasu i jego skarbów.
Pierwszy raz przeżyłam coś tak fajnego. Nikt nie gonił jak szalony za grzybami. Z całego spotkania płynęło zadowolenie i spokój.
A i grzybów znalazło sie trochę, właściwie nie wiadomo skąd.
Po wielu godzinach takiego spaceru mieliśmy jeszcze siłę by udać się , spory kawałek drogi, do smażalni ryb - odkrytej przez Ronkę.
Ronka stała się bohaterem dnia drugiego. Smażalnia okazała się bowiem strzałem w dziesiątkę, o czym świadczyły nasze pełne brzuchy i uśmiechnięte pyszczyska.
Ronka miała jeszcze jeden powód do dumy. Jako jedyna z nas znalazła borowiki. Została zgodnie okrzyknięta Królową Grzybobrania.
Trzeci dzień to nieuchronna pora pożegnania.
Spokojnie zjedzone śniadanko, powolne pakowanie, ciąg dalszy przemiłej rozmowy.
Całe towarzystwo miało się udać do lasu.
My z Baśką musiałyśmy jednak wyruszyć w droge powrotną. Przed nami było prawie 360 km drogi.
Pokonałyśmy ją na luzie, spokojnie, z przerwą na zasłużony posiłek.
Baśka! Dziękuję Ci serdecznie za fajną atmosferę w podróży oraz wesołą pogawędkę no i przede wszystkim za bezpieczny powrót.
Kochani! Dziękuję Wam wszystkim za przemiłe chwile. Nasze wspomnienia stały się bogatsze o to spotkanie.