Uwielbiam rozmowy na temat dworu, pola i z czego gdzie się wchodzi bądź wychodzi. Zawsze w takiej sytuacji przypomina mi się fragment książki "Zjeść Kraków" Roberta Makłowicza i Stanisława Mancewicza, który opowiada o pewnym kelnerze z jednej z wykwintniejszych krakowskich restauracji.
Mowa tu o Panu Franciszku, który to: cytat "Jak tylko może, nie używa ogólnopolskiego języka. Potrafi powiedzieć coś tak dla przyjezdnych dziwnego, że przy stołach zalega pełna niepokoju cisza. "Dziś na polu jest zimno i pada" - wtrąca gdy chce polecić akurat coś rozgrzewającego. Bardziej bystrzy klienci próbują nawiązać grzecznie do "pola", mówiąc o plonach z hektara i bezwzględnych atakach stonki, co z kolei budzi odrazę u Pana Franciszka. "Pole" dla niego nie jest obszarem do zaorania, a po prostu wszystkim, co znajduje się po drugiej stronie drzwi wejściowych. Panu Franciszkowi nie przejdzie przez gardło zdanie: "Na dworze jest brzydko". Dwór bowiem to budynek i kropka. Protestującym mówi: "My mieszkamy we dworach, z których wychodzimy na pole, a was czasem z pola wpuszczają do dworu, taka jest różnica" - koniec cytatu.