Łodzko-Warszawskie Spotkanie Grzybowe, widziane moimi oczamiZaopatrzona w dobry humor i śledzie dla Andrzeja, wyruszyłam w drogę.
Tym razem, moja wyprawa po przygodę, rozpoczęła się w Rącznej, gdzie Baśka, jako że sama nie mogła być z nami, dowiozła Melę, a ja dowiozłam się sama. Rączna dała schronienie (piękne zresztą), Ewie, Ani i Ryśkowi. To właśnie Ewa ciężko pracowała za kierownicą, aby dowieżć nas bezpiecznie do Ponikłej, gdzie miało się odbyć nasze tegoroczne spotkanie.
Ponikła to mała wioska, leżąca na terenie Spalskiego Parku Krajobrazowego. Jakoś wcześniej nie miałam okazji poznać tych terenów. Ale lepiej póżno, niż wcale. Wieś otoczona jest sosnowymi lasami Puszczy Pilickiej.
Jesień tuż, tuż. Las pomału stroi się w swoją najpiękniejszą, utkaną z muślinu mgły, pełną barw, przeplataną niteczkami babiego lata, szatę. Kocham jesienny las. I choć ta pora roku kojarzy nam się z przemijaniem, dla mnie jest, właśnie wtedy, pełen życia. Czuję tę przedzimową krzątaninę, często zakrytą przed naszym wzrokiem.
Zapach jesiennego lasu - najpiękniejszych perfum swiata - mam nadzieję zatrzymać na długie, zimowe wieczory. Modrzew, striptizer, powoli, bez wstydu, zrzuca swoje ubranie i, prawie nagi, patrzy na swoich braci, którzy nie mają odwagi iść w jego ślady.
Tak mógł wyglądać opis jesiennego lasu. Ale przecież to nieprawda. Bo chociaż jesień już za progiem, drzewa ciągle odziane są w zieloną szatę i ani myślą zmieniać ubarwienia. I tylko opustoszałe, posprzątane pola mówią, że to już powinno nastąpić. Przyroda jednak, z uporem, nie chce poddać się upływającemu czasowi.
A i modrzewia tu nie uświadczysz. Króluje sosna, sosna, sosna, trochę brzozy o osiki.
Ośrodek pięknie położony, lecz mało z niego korzystaliśmy bo, jak jeden mąż, zaraz po śniadaniu, wyruszaliśmy na grzyby. I szczerze mówiąc, nie narzekaliśmy na ich brak. Ci zdolniejsi, pokażą to pewnie na zdjęciach.
Nie obyło się także bez edukacyjnej wystawki, którą przygotowaliśmy wspólnymi siłami.
Wracając do naszych grzybobrań: niektórzy zostali uhonorowani nagrodami. Pierwsze miejsce zdobyła Ronka za największego prawdziwka (szczęściara), a dalej Barbra za wielkie zaangażowanie i znalezienie ogromnej ilości kurek. Znalazła się także nagroda pocieszenia dla mnie (w tej chwili oblewam się rumieńcem), pomimo, że nie wiedząc o konkursie, pokroiłam swoje grzybasy i można je było zobaczyć tylko w suszarce. Była to więc nagroda za najładniej pokrojone grzyby, a to jakie były śliczne, można było sobie wyobrazić. Ucieszyłam się bardzo, ale ponieważ nie czułam się godna nagrody, przekazałam ją w ręce naszych milusińskich - Lenki i Antosia.
Gdyby nagrody były wręczane dzisiaj, nagrodę otrzymałaby także Mela, za swoją przepiękną kanię.
Ale tak poważnie mówiąc, to wszyscy powinni czuć się zwycięzcami, bo wszystkie grzyby były piękne.
W sobotę po obiedzie, niektórzy wyruszyli na spacer nad Pilicę, a naszym uroczym przewodnikiem była Hania z Łodzi. Ciekawie opowiadała nam o tej pięknej rzece ostrzegając jednak, że ta dzika i nieokiełznana w całości rzeka, pochłonęła już wiele ofiar i trzeba mieć przed nią respekt.
Wieczory, jak zwykle, upływały nam na rozmowie i degustacji przywiezionych smakołyków i naleweczek. Muszę w tym miejscu uspokoić Baśkę i Waldka. Toast za Wasze zdrowie został wzniesiony.
Ogromną niespodziankę sprawiły nam odwiedziny Iwonki i Janka. Przywieźli taką ilość rydzów, że obdzielili nas nimi i wystarczyło jeszcze na kolację dla wszystkich. I tylko ciągle zastanawiam się Janku, jak Ty to robisz, że grzyby same wskakują Ci do koszyka. Iwonko, Janku - serdeczne dzięki. Sprawiliście nam ogromną radość nie tylko grzybami, ale też swoim towarzystwem.
A skoro jestem przy podziękowaniach, to słówko do Andrzeja K. Andrzejku, dziękuję za wspaniałą organizację tego spotkania, za wprowadzenie miłej atmosfery, za grzeczność i kompetencję.
Dziękuję wszystkim za to, że tak dobrze czułam się wśród Was.
Siedzę teraz już w domu. Grzyby wczorajsze wysuszyłam w ośrodku. Te z dnia dzisiejszego, właśnie suszę. Suszarka mruczy swoją monotonną melodię i grzybki już zaczynają pachnieć.
A ja przypominam sobie, że Ryszard Kapuściński w "Podróżach z Herodotem", pisał: "Tak naprawdę nie wiemy, co ciągnie człowieka w świat. Ciekawość? Głód przeżyć? Potrzeba nieustającego dziwienia się?
Człowiek, który przestaje się dziwić jest wydrążony. Ma wypalone serce. W człowieku, który uważa, że wszystko już było i nic nie może go zdziwić, umarło to, co najpiękniejsze - uroda życia."
Mam nadzieję, że nam to nie grozi. A więc - do następnego spotkania.